Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



sobota, 27 marca 2010

A w Peru szaro buro sucho

Razem z przekroczeniem granicy zmienia się świat. Niespodziewanie, bardzo drastycznie i na dużo gorsze. Jak ręką odjął znikają z pejzażu zielone trawiaste pagórki, małe zagajniki, palmy, rozlegle plantacje platanów czy ryżu. W Peru nie ma nic. Jedyne co widzimy z okien autobusu to piaszczysto-pylaste pustynne równiny. Wszystko jest wyschnięte do cna, nie ma ani kapki zieleni, a jedyne rośliny, które się czasem zdarza, to szare kikuty byłych krzaczków. Do tego ten latynoski zwyczaj nie używania smietników jest tu jeszcze bardziej widoczny. Wzdłuż drogi, rozdmuchiwane przez wiatr walają się tooooony śmieci. Może to to wpływ ciężkiej, nieprzespanej nocy? Może faktycznie jest tak strasznie? Nie wiem.  Póki co jednak odbiór Peru jest co najmniej negatywny.

A! I jeszcze jest gorąco. Powiedziałam, ze nie ma nic. To pomyłka. Jest. Jest przerazliwie, ekstremalnie goraco. Ok 45 w cieniu jeżeli byłby cień. Ale że nie ma drzew, nie ma nic, to nie ma i cienia.  Jest wiec jeszcze cieplej. W blaszanym autobusie, ktorym sie toczymy tak cieplo, ze nie do wytrzymania.

W koncu jednak wysiadamy z ow autobusu-piekarnika. W przygranicznym miasteczku Tumbes. Juz juz mamy odetchnac z ulga, kiedy sie okazuje, ze tu jest jeszcze gorzej. Na miejscu nicosci wyrosly domy. Ale nie zwykle domy. Jakies szare, jakby niedokonczone kloce z wystajacymi ze wszystkich stron pretami zbrojeniowymi. Pozostal pyl, nieziemski upal, a do tego wszystkigo dolaczyly jeszcze zgraje naganiaczy. Obskakuja, krzycza, probuja cos wcisnac lub wciagnac do swojego autobusu czy taksowki. Uciekamy. Ale trudno stad uciec. Trudno isc w takim goracu, trudno sie opedzic od naganiaczy, trudno cos zlapac na stopa, bo na twarzy kazdego zatrzymanego kierowcy widnieje chytry usmieszek cwaniaczka co mysli jak tu na nas zarobic.

W koncu jednak, cierpliwosc nasza w tej ciezkiej probie zostaje wynagrodzona. Dobrzy ludzie sa i w peru. Jeden z nich w koncu zgarnia nas z drogi. Prujemy dobrym sportowym samochodem z klimatyzacja i przyjemna muzyczka, a za kierownica siedzi nie kto inny jak ubiegloroczny mistrz swiata w surfingu.

1 komentarz: