Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



niedziela, 28 marca 2010

Dwa miasta pustynnej costy

Pierwsze miasto do ktorego trafaimy w Peru to Piura. Tu mamy okazje zmienic troche zdanie, ktore wyrobilysmy sobie o nowym kraju. Ulice przyjemnie zaskakuja czystoscia i nowoczesnoscia. Na najwiekszej z nich roi sie od bankow, przestronnych kawiarni i duzych, dobrze wyposarzonych, markowych sklepow z odzieza. Moje trzy koszulki, ktore ze soba z Europy przywiozlam, swoje juz w tej podrozy przezyly i nie prezentuja sie najlepiej, co daje nam doskonaly pretekst zeby zrobic sobie tak zwane "male babskie szalenstwo zakupowe". Okazuje sie, ze ceny ubran sa tu porownywalne lub nizsze niz w Polsce, a wybor naprawde duzy dzieki czemu nasze szalenstwo konczy sie tak jak zazwyczaj koncza sie male babskie szalenstwa zakupowe. Nie na jednym ciuszku, a na ciuszkow calym zestawie. I dla mnie  i dla dziewczyn.  Od kilku miesiecy pierwszy raz poczulam sie jakby troche bardziej domowo-europejsko-cywilizowanie. Zeby nie bylo! Kocham Latynoameryke za jej prawdziwosc, kolorowosc i targowa roznorodnosc, ale milo czasem od tego odetchnac takim wlasnie wieczorkiem jak ten.

Kolacja w knajpce i znowy mile zaskoczenie jesli chodzi o ceny. Za zupe i drugie placimy tylko 3 zl. a najadamy sie smacznie i do syta. Na koniec wizyta w supermarkecie. Wybor jak u nas, produkty krajowe i importowane, a ceny dwa, trzy razy nizsze niz w Polsce.  Po Ekwadorze, w ktorym  w skelpach nie bylo za wiele, naprawde szeroko otwieramy oczy ze zdziwienia i biegamy miedzy polkami pokazujac sobie to czy tamto. A na dopelnienie ow praktycznego, finansowego wrazenia nocleg w pierwszym napotkanym hosteliku za 10 zl od osoby. 

Piura dala troche odetchnac i przekonala, ze od strony widzenia portfela Peru bedzie bardzo bardzo pozytywne.

Drugie miasto to Chiclayo. Przyjechalysmy tu ze wzgledu na targ roslin magicznych. Wyobrazalysmy sobie szeregi straganow obwieszone najprzerozniejszymi suszonymi ziolami i krzatajace sie wokol nich przygarbione staruszki. Troche sympatyczne, troche tajemnicze. Nic z tych rzeczy. Na targu jest brudno, smierdzaco, handluje sie glownie chinska tandeta, a jedyne staruszki, ktore spotkalysmy wytykaja nas palcami i mowia "Mira! Gringa!" ( Patrz! Bialaska!) do swoich wnukow, czy kumoszek z sasiedniego straganu. Tak jak Piura byla przyjemna, tak Chiclayo jest nieprzyjemne. Na `odstres` serwujemy sobie lokalna pysznosc. Najbardziej tradycyjne i ukochane przez Peruwianczykow danie - cebiche. Sa to kawalki surowej ryby lub owocow morza z dodatkiem duzej ilosci cebuli, limonki i pietruszki. Do tego obowiazkowo kukurydza i gotowana yuca. Wyglada ow cudo tak:


Noc dopada nas, gdy probujemy wydostac sie na wylotowke.  Plan byl taki, zeby dotrzec za miasto i rozbic sie z namiocikiem w jakis krzakach. Plan diabli wzieli z momentem gdy motoriksiarz majacy wywiezc nas na odludzie zostawia nas w jedynym jasnym miejscu w okolicy, ktorym jest stacja benzynowa i mowi, ze dalej nie pojedzie, bo dalej niebezpiecznie. Wszelkie prosby-grozby nic nie daja. Zbyt niebezpiecznie. Zdanie to zgodnie potwierdzaja wszyscy zapytani ludzie i stanowczo odradzaja wytykanie nosa poza stacje. Dookola podobno slamsy w ktorych kwitnie slawna latynoamerykanska przestepczosc. Nie powiem - stracha nam narobili niemalego. Motoriksiarz dawno odjechal, a my nie za bardzo wiemy co ze soba zrobic. Jak to jednak zawsze bywa w sytuacjach bez wyjscia, wyjscie szybko sie znajduje: po obietnicach ze strony obslugi stacji, ze beda nas strzec jak oka w glowie, rozbijami namiociki na przystacyjnym parkingu. Znow sympatyczny europejski akcent. Tyle nocy sie przeciez przespalo na przyautostradowych stacjach w Niemczech, Wloszech, Hiszpani... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz