Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



środa, 31 marca 2010

Cajamarca ostatniego Inka

Jestesmy w jednym z najbardziej symbolicznych miejsc w historii Peru, tam, gdzie w 1532 rozegraly sie wydarzenia, ktore kompletnie zmienily wyglad tej czesci swiata. Wtedy bowiem spotkal sie w Cajamarce Hiszpan z Inkiem, a spotkanie to skonczylo sie dla tego drugiego tragicznie. Konkwistadorzy ze Starego Swiata schwytali, uwiezili, a po kilku miesiacach stracili ostatniego wladce Atahualpe, a smierc ta dala poczatek koncowi wielkiego imperium. Tym samym narodzinom panowania w Peru kultury hiszpanskiej.

Ta historia unosi sie jeszcze w labiryncie Cajamarskich  uliczek. Atosfera tu panujaca jest niesamowita. Wsrod kolonialnych przepieknych kosciolow kryja sie jeszcze slady inkaskie i przedinkaskie siegajace trzech tysiecy lat wstecz. W powietrzu wisi oblepiajaca przechodnia lepka atmosfera spokojnej swojskosci. Przytulne zaulki, skwerki, fontanny. Kolorowe i gwarne targi. Zielone stoki gor.

Wieczorem przyjemnie usiasc na jednym ze skwerkow i popijajac chilijskie wino zasluchac w dzwieki gitary. W dzien pospacerowac uliczami, potargowac sie o lokalne wyroby, zrobic wycieczke za miasto czy  poprzesiadywac nad kawa w przytulnych kawiarniach. Te kilka dni, w ciagu ktorych intensywnie wchlaniamy atosfere tego miasta daje mi energie na dalsze podrozowanie, a dziewczyny napelnia "latynoameryanskoscia", ktora zawioza ze soba do Europy. Tu bowiem konczy sie nasze wspolne podrozowanie. Po serii serdecznych usciskow Karolina i Marika wiadaja w autobus wiozacy do Limy skad jutro odleca w strone Hiszpani.

Znowu zostaje sama w wielkim latynoskim swiecie. Smutno.





1 komentarz: