Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



piątek, 5 marca 2010

Rezerwat Cuyabeno

Wciaz przez dzungle jade na polnocny-wschod. Tam, gdzie znow konczy sie droga, prawie dokladnie na rowniku jest rzeka, a na rzece most. Tu zaczyna sie rezerwat Cuyabeno - najpiekniejszy i najbogatszy w faune i flore rezerwat w Ekwadorze i jeden z najpiekniejszych w calej Amazoni. Anakondy, manaty, rozowe delfiny, malpy, tysiace dziwnych kolorowych ptakow, unikatowe rosliny i wreszcie przecudowne wielkie jezioro z wystajacymi z wody poteznymi drzewami.

Wytaczam sie z rozklekotanego busa i staje przed okienkiem budki straznikow parku. Odpowiedz po drugiej stronie na pytanie ile wyprawa rzeka wglab dzungli kosztuje sprawia, ze postanawiam zaczac jeszcze raz, autostpem:
- Marze o tym, by zobaczyc rezerwat, ale nie mam wystarczajacej ilosci pieniedzy na zorganizowana wycieczke i przewodnika. Czy nie ma innego sposobu aby sie tam dostac? 
Myslalam, ze szybko zostane splawiona. Ale nie. Straznik zamysla sie.
- W zasadzie... hmmmmm.... inaczej niz w grupie zorganizowanej turystow nie wpuszczamy, ale... hmmm... moze cos wymyslimy. Jutro wybieramy sie tam z kolega sluzbowo i moze udaloby sie zabrac ciebie na poklad. Ale musisz poczekac. Do jutra.
- Jasne! Swietnie! Cudownie! Oczywiscie, ze poczekam.
(Ach! Znowu szczescie to moje nieslychane - mysle sobie)

Tak tez zaczelo sie moje poltoradniowe czekanie (okazalo sie bowiem, ze "jutro" to "jutro wieczorem") w goracu i wilgotnosci tak okrutniej, ze poza siedzeniem, zadna inna aktywnosc nie wchodzila w gre. Zadomawiam sie w strazniczej budce na dobre, a wszyscy w niej pracujacy opiekuja sie mna jak moga. Skutkiem tego sa na przyklad trzy rozne talerze pelne pysznoci postawione przede mna w porze obiadowej - kazdy przygotowujac posilek dla siebie przygotowal porcje i dla mnie.
Wieczorem straznik (na imie mu Florencio - ten  na zdjeciu po lewej) mowi vamos! (czyli idziemy), wsiadamy na motor i jedziemy do najblizszego miasteczka. Kolacyjka w restauracji, soczek w przyjemnej knajpce i dlugie rozmowy  o Polsce, Ekwadorze i dzungli z Florecjo i jego kolega Vicente (ten po prawej). To wlasnie z nimi dwoma plyne jutro do rezerwatu.

Wracamy, gdy jest juz dobrze po zmroku. Czarne nad nami niebo ma tyle gwiazd ile tylko mozna sobie wyobrazic. Tysiace, miliony! Droga mleczna odznacza sie wyraznie jasniejsza, a wielki woz spada dyszlem w horyzont zaznaczajac ze gwiazda polarna jest tuz tuz za nim. Do tego zjawisko niezwykle - wschod ogromnego, idealnie okraglego pomaranczowego ksiezyca. W tym niebie, czarnej dzungli po obu stronach drogi, predkosci, pedzie wiatru we wlosach jest magiczne i  zachwycajace doswiadczenie wolnosci.

Wracamy. Pytam gdzie moge sie umyc. 
- Jak to gdzie? W rzece!
- Jak to w rzece? A te piranie, krokodyle i anakondy, o ktorych tyle opowiadaliscie?
- No pasa nada. (Typowe dla nich powiedzonko oznaczajace, ze "spoko, nic sie nie stanie")
- Jak to no pasa? Przeciez nogi odgryzaja, zywcem polykaja!
- E tam! w filmach tylko.
'Ehe'-mysle sobie i ide spac brudna. Holywoodzkie filmy jednk potrafia czlowieka skutecznie czlowieka nastraszyc.
Nocuje  pod budkowym daszkiem i moja moskitierka, a rano, czujac ze moj aromat jest juz co najmniej nieprzyjemny dla mnie, a co dopiero dla mojego otoczenia, postanawiam zaryzykowac i wejsc do wody. Wielka radosc i zdziwienie gdy po serii standardowych zabiegow kosmetycznych udaje mi sie calo wyciagnac z wody obie nogi (mam je do dzis, mimo ze proceder ow niebezpieczny powtarzalam;).

Po kolejnym bezczynnym dniu i kolejnej serii sniadan i obiadkow w koncu wrzucam moj plecak na dziob drewnianego canou i zajmuje miejsce na pokladzie. Poza mna i straznikami jest tu jeszcze z pietnastu powaznie wygladajacych pasazerow. Jak sie pozniej okaze sa to przedstawiciele ministerstwa przyrody i innych zwiazanych z ekologia i regionem organizacji. Jada do jednj z cabañas (to takie ukryte w glebi puszczy zrobione w indianskim stylu hotelo-osady, zeby bogaci turysci mogli przezyc noc w dzungli) na konferencje dotyczaca ochrony rezerwatu. Moi sraznicy maja za zadanie bezpiecznie ich tam odstawic.

Rzeka Cuyabeno, ktora plyniemy jest na tyle waska, ze zdaje sie jakby otaczajaca ja dzungla miala ja zaraz pozrec swa ekspansywna poplatana zielenia. Plyniemy z duza predkoscia co rusz wymijajac zwalone pnie lub schylajac sie zeby nie zostac straconym przez rosnace nisko nad woda konary. Nad glowami przelatuja ptaki, wsrod koron drzew grasuja malpy, sploszone krokodyle wskakuja z pluskiem do wody. 

Potem rzeka przeradza sie w jezioro. Zatrzymujemy sie na srodku i po chwili cala ekipa, jeden po drugim, burzy spokoj tafli naglym pluskiem. Kapiemy sie, a w tym czasie slonce urzadza przepiekny spektakl czrwieniac niebo i wode.  Spokoj, cisza, njpiekniejszy zachod swiata i jeszcze ta swiadomosc, ze tam, kilka metrow pode mna, w tej samej wodzie istnieje swiat krow morskich, rozowych delfinow i innych przedziwnych stworow, ktorych wyobraznia nie ogarnia.

Juz po zmroku docieramy do cabaño. Plan byl taki, zebym spala w domku straznikow na podlodze, ale gdy tylko zapoznaje sie z pracujaca na miejscu ekipa, wszyscy jednoglosnie stwierdzaja, ze tak byc nie moze i dostaje swoja wlasna chatke. Co ciekawe wszystkie domki maja jakies ptasie nazwy, a mi trafia sie ta jakby dla mnie stworzona chatka- TUCÁN :)

Po wykwintnej kolacji na miare ministerstwa chlopaki pytaja czy mam ochote na nocna wywieczke lodka w poszukiwaniu aligatorow (to wlasnie w nocy sa najbardziej aktywne i najlatwiej je zobaczyc). Pytanie! Jasne, ze mam! Wyplywamy wiec i latarkami przeczesujemy przybrzezne chaszcze w poszukiwaniu zwierzat. Na koniec, juz wracajac, gasimy na chwile silnik i dryfujac lagodnie, gapimy sie w niebo i zachwycamy cisza i spokojem. Znowu magia!
Nastepnego dnia rano zaczyna sie konferencja. Jako ze po godzinie ogladania ptakow (ech! te drzewa cale w papugach!) nie pozostaje mi zbyt wiele do robienia, ukladam sie w hamaku  i przysluchuje dyskusji. Nie rozumiem wszystkiego, ale i tak wynosze duzo. Przerazam sie jak bardzo i jak bezmyslnie niszczy sie dzungle, zadziwiam jak proste moga byc rozwiazania i jak latwo mozna je wprowadzac w zycie. A jednak czlowiek glupi zwykle wybiera to co wygodnem nie to co dobre... smutne.
Po wykwintnym obiedzie (znow na miare ministerstwa) plecak laduje z powrotem na dziobie. Wracamy. Potem juz tylko ostatnia noc w budce nad rzeka i czas zegnac sie z dzungla. Ale to nie koniec przygody. Chlopaki zapraszaja w czasie, kiedy beda mieli urlop, to wybierzemy sie na kilkudiowe wedrowanie pieszo przez las. Obiecuje, ze jeszcze tu wroce. Nie sama. Z mala polska ekipa, po ktora wlasnie ruszam w zimne gory.

1 komentarz:

  1. Bellísima la reserva natural de Cuyabeno. La quiero conocer. Esa mariposa es muy bonita. Al principio pensé que era una escultura de cristal en medio de la selva. Anna, buena suerte y sigo pendiente de las noticias de tu viaje.

    OdpowiedzUsuń