Do Pisco zajezdzam w zasadzie z przypadku, zeby przesiasc sie w cos co zawiezie mnie do parku Paracas, (tam podobno czekaja juz na mnie pingwiny:) ).
Wysiadam z autobusu noca, wiec nie chodze za duzo ulicami. Biore colectivo i prosze o podwiezienie mnie do jakiegos taniego hosteliku. " Tu nie ma tanich hoteli, wszystko runelo. Kilka nowych powstalo. Ale drogie...". To pierwsze wiadomosci, ktore dotarly do mnie o trzesieniu ziemi, ktore w sierpniu 2007 roku zasypalo w gruzach 70% miasta. Rano - mimo ze przeciez minely juz prawie trzy lata od katastrofy - moge zobaczyc na wlasne oczy ulice, ktore jeszcze nie wpelni powstaly na nowo do zycia. Z centrum wybiega w strone plazy kilka nowych promenad, sa laweczki i lodziarnie. Glowne place tez prezentuja sie jako-tako. Ale wystarczy wyjsc troche poza centrum, zeby zobaczyc, ze w wiekszosci miasta trzesienie jeszcze trwa. Asfaltu nie ma, sa wyrownane gruzy. Ten, kogo bylo stac na budowanie sie costam zaczal stawiac. Ale ludzie nie maja pieniedzy. Stracili wszystko, wiec powstac nie jest latwo. Stoja wiec przy ulicach niedokonczone zarysy domow, pojedyncze sciany, z dachow stercza prety zbrojeniowe przygotowane na lepsze czasy. Moze kiedys uda sie wybudowac jeszcze jedno pietro. A po tych, ktorych nie stac na postawienie na miejscu rumowiska nowego domu, ktorzy zgineli lub uciekli pozostaly puste zagruzowane place, swiadczace, ze tam kiedys byl dom.
W ciagu nastepnych dni spotykam wielu ludzi i w wielu rozmowach przejawia sie trzesienie. Mowia o tym jak uciekali, co stracili oni, co ich bliscy, jak ludzie w panice szukali schronienia w kosciele, a potem kosciol, runal... Zginelo ponad pol tysiaca ludzi.
Niesamowite i przerazajace, ze minelo tyle czasu, a w Pisco trzesienie jeszcze trwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz