Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



poniedziałek, 5 kwietnia 2010

"Historia de semana santa! En todos los colores!"

... czyli swieta bez pisanek.

Zawsze czas wielkanocny byl dla mnie specyficzny i wyjatowy. Przemyslenia, niosly mniejsze czy wieksze odrodzenia w duszy. Wiosna, ktora tak uwielbiam, po dlugiej bezslonecznej zimie oczekiwania.

Czekalam na wielki tydzien i jego obchody. Slyszalam niejedno o glebokiej poludniowoaerykanskiej wierze. Ze jest prawdziwsza, bardziej ekspresywna niz nasza. Malo ktory samochod nie ma tu wielkiej nalejki z Jezusem, Maryja lub jakis haslem glaszacym jak to Bog jest wielki i wszechmocny. To jeszcze bardziej  utwierdzalo w przekonaniu, ze ich wiara jest wlasnie taka jak mowia i  sprawialo ze czekalam z tym wieksza niecierpliwoscia. Wielkanocny kopniak byl tym, czego wlasnie teraz naprawde potrzebowalam. Niestety. Zamiast kopniaka otrzymalam jednak zaledwie delikatne ledwo zauwazalne musniecie. I duza doze rozczarowania.

Owszem w kosciele bylo troche ludzi. No ale, zeby sie szpilki wetknac nie dalo to bym nie powiedziala. Jak na najwiekszy kosciol w Cajamarce, ktora slynie na cale Peru z rozmachu, z jakim obchodzony jest wielki tydzien, to nawet powiedzialabym, ze marnie. Za to na ulicy - owszem. Ludzie korzystali z wolnego oblegajac place, supermarkety, lodziarnie. Ale nie bylo po nich widac swiat. Raczej wakacje. Byc moze gdzies tam, w pobozniejszych domach sa jakies rodzinne spotkania, wspolne posilki. Jednak tych ludzi, ktorych ja w swieta poznalam (a przewinelo sie ich troche), tyle ten niezwykly czas obchodzil, co kazdy inny zwykly dzien.roku . Obiad jaki sie nawinal, wieczorem imprezy z przyjaciolmi.  Duzo alkoholu, zabawy, glosna muzyka.

W Ameryce Latynoskiej nie ma ani kurczaczkow, ani pisanek, ani koszyczkow, ani dzielenia sie jajkiem. Chodzac po ulicach brakowalo mi tych wiosennych i swiatecznych ozdob, ktorych u nas jest az za duzo i pojawiaja sie na wiele dni przed swietami. W supermarketach, witrynach sklepowych, na domowych stolach, opakowaniach czekoladek. Czekoladowe zajace, cukrowe baranki, mini-trawniczki z rzerzuchy. A tu nic! Chodzilam po ulicy w poszukiwaniu swiat i ich slady udalo mi sie wypatrzyc TRZY. Jeden bardziej makabryczny od drugego... Pierwszym sladem byli uliczni sprzedawcy. Ci, z tych, co staraja sie sprzedac cokolwiek. Co codzien oblegaja najruchliwsze skwerki i uliczki krzyczac ze super promocja! dwa w cenie jednego! gratis dlugopis! oferta specjalnie dla ciebie! W wielki piatek przeniesli sie ze swoich skwerkow pod kosciol z nareczem kolorowych ksiazeczek-plakatow. Krzycza rownie donosnie jak codzien "Historia de seana santa! En todos los colores" (czyli: Historia wieliego tygodnia! We wszystkich kolorach!). Na plakatach za dolara kolorowe obrazki przedstawiaja Jezusa przed Pilatem, Jezusa na krzyzu, Jezusa zmartwychwstalego. Zarowno Jezus jak i krzyz do wyboru w roznych kolorach... Uliczny obiaw swiat nuer dwa odkrylam na stoiskach z piracimi plytami. Ogolnie roi sie od nich w calej Ameryce Poludniowej, a kupienie czegokolwiek oryginalnego graniczy z cudem. Slepy z legalnymi plytami nie maja tu po prostracji bytu. Tak wiec podobnie jak przekrzykuje sie na ulicach zgraja  sprzedawcow tak przekrzykuja sie nastawione na caly regulator glosy wszelikch mozliwych artystow, ktoch plyty na kolejnych stoiskach mozna kupic. Od folkloru po pop. Do tego dochodza telewizory w ktorych leca pirackie filmy. Telewizory  co prawda troche rzadsze, bo latwiej sobie na radio pozwolic niz na telewizor. Telewizory maja straganii luksusowe. No i tu wlasnie pojawia sie swiateczny akcent numer dwa: film "Pasja". Oczywiscie muzyka z glosniow leci swoja droga. Tak wiec na ekranie zakrwawiony Jezus upada pod ciezarem krzyza, a do tego radosnie przyspiewuje u Shakira czy jakas inna "gwiazda". Najbardziej prawdziwe i najbardziej smutne bylo trzecie objawienie swiat, ktore spotkalam juz na ulicach kolejnego odwiedzonego przeze nie miasta, Tujillo. Przechodzac  w Wielka Niedziele przez jakas biedna rozsypujaca sie dzielnice natknelam sie na taki oto obrazek: na maly skwerku stoi sklecona z desek i blachy falistej niewielka koslawa scena. Na tej scenie szescioro mlodych ludzi, w wieku okolo dwudziestu lat. Dwoch gitarzystow, spiewajacy klawiszowiec, dwie dziewczyny jako chorek i perkusita zasiadajacy przed swoim instrumentem na ogrodowym plastikowym krzeselku. Jakosc dzwieku straszna. Z trudem da sie odroznic slowa. Udalo mi sie jednak wylapac, ze spiewaja ze Jezus zmartwychwstal. Na widowni ustawiony rzadek dziesieciu plastikowych krzesel. Wszystkie miejsca zajete. Poza tym jeszcze z osiem osob przysuchuje sie na stojaco. Osiemnascie. Czyli liczyc, ze kazdy z wykonawcow zaprosil swoja rodzine to i tak nie wszyscy przyszli. Sa glownie babcie. Staraja sie tanczyc, spiewac i klaskac na tyle radosnie na ile im wiek pozwala. To, ta scena i tanczace babcie, byl najbardziej swiateczny obrazek ktory udalo i sie tej Wielkanocy zarejstrowac.

Oczywiscie. Jesli sie nie wierzy, to po co obchodzic swieta? Ale jesli sie nie wierzy to dlaczego obkleja sie saomchod Jezusami i wyznaniami wiary???

W takich chwilach jeszcze bardziej docenia sie Polska tradycje. U nas czy sie wierzy czy nie wierzy, to czas ten przebiega jakos pelniej. Rodzinniej i cieplej.

2 komentarze:

  1. mają jakieś tradycje pewnie, ale inne ;)
    a o co chodzi z tymi la pazami w boliwii? od groma ich tam ;>
    pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Toc wlasnie problem w tym, ze nie maja. Mieszkalam czesc swiat z jedna rodzina, czesc z druga. Poza tym rozmawialam z duza iloscia osob. Naprawde ciezko zobaczyc tu swieta!

    OdpowiedzUsuń