No i masz babo placek! Przyszedl kryzys. Zroibilo sie zle, smutno i samotnie. Zaczelo brakowac kogos przy boku, ramienia, zeby sie czasem wyzalic, albo kogos, zeby mu powiedziec "Patrz! Jak tu pieknie!".
Bywaly juz w tej podrozy gorsze chwile i male kryzysiki. Nie zawsze wszystko bylo pieknie ladnie. Najwiekszy z nich w Cartagenie, kiedy bylam chora i slaba i ciezej bylo sobie radzic. Bywalo zle. Ale nigdy, NIGDY, ani przez chwile nie pomyslalam, ze chce wracac. A teraz... teraz zaczynam myslec o powrotach. Nie juz zaraz, za moment (z reszta kupienie biletu na ostatnia chwile byloby rownoznaczne z zadluzeniem sie u wszystkich krewnych i znajomych na najblizsze kilka lat:P), ale niedlugo. Za miesiac? Poltora? (w zasadzie za dwa miesiace i tak mija planowane pol roku:) ) Tluka sie po mojej glowie mysli zeby odpuscic Boliwie, Paragwaj i Brazylie, ktore wczesniej planowalam. I wracac.
Myslalam, ze to chwilowe, ale nie - trwa juz tak we mnie kilka dni. Daje sobie jeszcze tydzien. Jak nie przejdzie to szukam biletow.
Powod tego wszystkiego? Ciezko podac jeden. Mysle, ze sklada sie na taka postac rzeczy kilka spraw. Po pierwsze: CZAS. W koncu nie ma mnie w domu juz od czterech miesiecy. Nie widzialam rodziny, nie spotykalam sie z przyjaciolmi, ba! nie spalam we wlasnym lozku... Po drugie: DZIEWCZYNY. Przyjazd Karoliny i Mariki byl super i bardzo sie ciesze, ze moglam z nimi popodrozowac. Ale z drugiej strony przypomnial Gdansk, przyjaciol, imprezy... Rozmawialysmy duzo, a wiekszosc naszych rozmow dotyczyla wlasnie tego swiata, ktory gdzies tam za oceanem na chwile zostawilam. To sprawilo, ze wrocily dobre wspomnienia i przyszly mysli o tym jak bedzie jak wroce. Nowe plany i marzenia. A gdy wyjechaly wyrazniej odczulam roznice ktos jest/ nikogo nie ma. Po trzecie: PERUWIANCZYCY. Tak jak do tej pory spotykalam ogromne ilosci cieplych i serdecznych ludzi tak teraz, w Peru natykam sie czesciej na niechetne lub - co gorsza - cwaniaczkowate miny. W Ekwadorze ludzie zaczepiali na ulicy i zzaciekawieniem pytali skad jestesmy, pozdrawiali, zyczyli szczescia. Tu jest inaczej. Tu na ulicy gwizdza, wytykaja palcami, mowiac "mira! gringa!" (patrz! biala!). Gdy kogos poprosic o pomoc to albo ci jej nie udzieli albo zrobi to z wielka laska. Hmmm... Nie chce generalizowac. Moze po prostu szczescia w ostatnich dniach mi troche zabraklo (oh! a moze juz cale wykorzystalam?! mialam go przeciez tyle!:P). Jak by nie bylo, przez to ze rzadziej spotykam przyjazne dusze, gorzej mi sie jezdzi i jeszcze bardziej teskni.
Samotnosc nie byla taka zla przez ten czas. Ba! Cieszylam sie nia i czerpalam z niej wiele. Dzieki niej napewno niektorych rzeczy moglam doswiadczyc pelniej. Poza tym co dzien natykalam sie na mnostwo przyjaznych ludzi, ktorzy sprawiali ze wcale nie bylo samotnie. Ale wszystko ma swoje granice i swoj czas. Tak... teraz jest czas zeby powoli konczyc ta niesamowita wyprawe.
Poza tym jest jeszcze ostatnia kwestia, ktora znaczaco wplywa na decyzje powrotu. Konczace sie powoli fundusze.W polowie maja da sie jeszcze znalezc zagubione studenckie dusze, ktore potrzebuja korepetycji przed zblizajaca sie sesja, a tym samym troszke dorobic. Dlatego tez ten czas bylby na powrot dobry.
Zobacze... Wszystko przemysle, w glowie poukladam i zadecyduje. Tymczasem ruszam w gory. Bo gory na rozmyslanie sa wrecz wysmienite:)
Samotnosc nie byla taka zla przez ten czas. Ba! Cieszylam sie nia i czerpalam z niej wiele. Dzieki niej napewno niektorych rzeczy moglam doswiadczyc pelniej. Poza tym co dzien natykalam sie na mnostwo przyjaznych ludzi, ktorzy sprawiali ze wcale nie bylo samotnie. Ale wszystko ma swoje granice i swoj czas. Tak... teraz jest czas zeby powoli konczyc ta niesamowita wyprawe.
Zobacze... Wszystko przemysle, w glowie poukladam i zadecyduje. Tymczasem ruszam w gory. Bo gory na rozmyslanie sa wrecz wysmienite:)
...
Rozmawiam z Ania na czacie i mnowie jej o moich nastrojach. Ania mowi, ze to dobrze, ze juz sie bala, ze nigdy nie bede chciala wracac. Hehe. To prawda - pamietam jak w Otavalo gdy chodzilam pomiedzy kolorowymi straganami oczy zachodzily mi lzami, ze kiedys bede musiala stad wyjechac. Dobrze. Teraz przynajmniej bede wsiadac do samolotu mniej ze smutkiem ze cos opuszczam, a bardziej z radoscia, ze gdzies wracam:)
Ale będzie przyjemnie się w końcu spotkać w Gdańsku! Już się nie mogę doczekać!
OdpowiedzUsuńDroga Aniu!
OdpowiedzUsuńNie znasz mnie, ja w zasadzie też Cię nie znam, ale bardzo zasmuciły mnie Twoje słowa. Z fascynacją, zazdrością i podziwem śledzę Twoje poczynania podczas "latino trip". Niczego mądrego Ci nie powiem, ale trzymaj się ciepło kochana! Wierzę, że w następnym miasteczku mieszkańcy będą bardziej przyjaźni, że znowu spotkasz jakąś cudowną rodzinkę, może psy będą ładniejsze :-)
Pozdrawiam Cię słonecznie! Trzymam kciuki za lepszy nastrój!
Ola
Ojej! Jak to milo:):):) Dziekuje za takie dobre slowa:) Od tamtego czasu juz troche minelo i spotkalam kolejne mnostwo dobrych ludzi! Przezylam duzo dobrych momentow i w zadnym wypadku nie zaluje ani chwili z tej podrozy. No ale coz... nic wiecznie nie trwa. Jest czas na wyruszanie i czas na powroty. Teraz ciesze sie na to drugie:) Musze sie troche zagrzebac w codziennosci, zeby potem z nowym optymizmem wyruszyc poznawac jakies inne, jeszcze nie poznane swiaty!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla wszystkich znanych i nieznanych, ktorzy tu zagladaja. Dzieki, ze jestescie:)
Aniu!!
OdpowiedzUsuńPewnie mnie tak srednio pamietasz z liceum, ale to mniej wazne jest. Sledze twoje poczynania i musze Ci powiedziec ze ta twoja wyprawa jest niesamowita (a o zdjeciach juz nie mowie!). podziwiam i trzymam za Ciebie kciuki (troche z zazdroscia:D)!
Trzymaj sie tam!!! Przetrzymaj to Peru. Dotrzymaj do Brazylii, siostra moja byla w zeszym roku sie powloczyc podobnie do Ciebie i mowila ze same serdeczne dusze spotkala po drodze w Brazyli...
A po drugie bys tylko zalowala ze wrocilas wczesniej niz jak za planowalas...
Trzymaj sie cieplo
Kaja