Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



wtorek, 20 kwietnia 2010

O instynkcie samozachowawczym

Noc spędzam na plaży w Paracas. Mieszkańcy mówią, że ich miasteczko jest najspokojniejsze na świecie. Że nie ma prawa mi się tu nic złego przydarzyć. Polowicznie przekonana przez mieszkanców, polowicznie przez ceny hosteli (tu zagladaja tylko turysci) vs. mój budżet, gdzieś między jedną wydmą a drugą rozstawiam swój mały zielony namiocik i zasypiam jak dziecko. 

Nie boję się. Nie, nie. To  nie tak. Boję się. Boję się, że już niczego nie będę się bać. Ewolucja doprowadziła do zaniku instynktu samozachowawczego. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że przyjdzie mi spać samej na dziko na Peruwiańskiej plaży, postukałabym się w głowę. Pamiętam czasy gdy śpiąc z kimś w namiocie w jakiś podmiejskich krzakach gdzieś w Europie czulam się niepewnie. Pamiętam jak przewracałam się z boku na bok nie mogąc zasnąć w "jedynce" na marokańskim odludziu, mimo że tuż obok w swoim namiocie spała para znajomych. I w Japoni - najbezpieczniejszym kraju świata - te na palcach policzone samotne noce, gdzie czułam już, że instynkt powoli zanika, ale mimo wszystko jakaś nutka strachu gdzieś tam się obijała. W końcu przyjechałam tu, sama, z duszą na ramieniu zaczęłam łapać stopa, rozbijać namiot w przedziwnych miejscach, zaprzyjaźniać się z ludzmi. Aż z dnia na dzień dusza przestała na ramie wyskakiwać i teraz przedziwnie spokojnie między jedną wydmą a drugą zasypiam jak dziecko w Peruwiańskim przybrzeżnym miasteczku... Sama siebie zaskakuję.

A widoki mam takie:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz