Robie duzy krok z pomostu w miasteczku Paracas na lodz motorowa "Pinguin III". W garsci ściskam bilet na wycieczkę po ptasich wyspach Islas Ballestas. Wycieczke?!? Niestety, okazało się, że innej możliwości niż impreza zorganizowana i bardzo turystyczna, żeby zobaczyć pingwiny nie było. A ja pingwiny zobaczyć MUSIALAM! Targowałam się więc długo i dzielnie, aż zeszlam z proponowanych 45zl na 25: co było ceną na tyle satysfakcjonującą, że gdzieś między turystów pozwoliłam się upchnąć. Jak się za chwilę okaże - ptasie wyspy są tego warte!
Płyniemy z duża predkoscia. Pod nami ciemne wody oceanu, nad nami błękitne niebo z ogromnym słońcem, które po tej stronie świata nie zna litości. Gdy budynki przybrzeżne oddalają się na tyle, że zostają po nich tylko czarne punkciki na horyzoncie, łódka zatrzymuje się. Mamy pierwszy przystanek: PELIKANY. Już ich trochę w tej podróży widziałam. Polujących na portowe odpadki, szaroburych przesiadujacych tlumnie w portach, brodzacych w sciekach. Nic wiec dziwnego, ze na glos przewodnika "Na lewo mamy stado pelikanow takich-i-takich..." nie podrywam sie z zaciekawieniem. Leniwie odwracam glowe i... to co widze sprawia, ze jednak sie podrywam. To zupelnie inne pelikany, niz te co mialam okazje ogladac wczesniej. Te maja zolto-pomaranczowe dzioby i bardzo dostojne cielska. Skupione na brzegach, o ktore pieniscie rozbija sie ocean, swoimi kolorami, pod blekitnym niebem, na zoltej skale tworza iscie pocztowkowy obrazek.
Chwilę potem kolejny przystanek: KANDELABR. To wyryte w łagodnie podnoszącym się brzegu linie tworzące coś na kształt ogromnego świecznika (dla mnie to co prawda bardziej kaktus niż świecznik, ale kłócić się nie będę). Cała jego atrakcyjność polega na tym, że tak na prawdę nie wiadomo skąd, po co ani kiedy się tam wziął. Jedni twierdzą, że znak ten był czymś w rodzaju punktu orientacyjnego dla przepływających statków, inni łączą jego powstanie z powstaniem słynnych linii Nasca (tam będę w następnym odcinku;)). Ot taka jedna z wielkich archeologicznych peruwiańskich zagadek.
I w końcu dopływamy do wysp. Ach! Cudownie! Pierwsze niesamowite wrażenie robią skały - przedziwnie uformowane, powyginane w łuki, podziurawione różnokształtnymi oknami albo wybijające się pionowo w górę. Sterczą to tu to tam z zimnych wód dając falom możliwość popisowego rozbicia się z obowiązkowym hukiem i obfitością piany. Drugie wrażenie jest już ożywione, krzykliwe i ruchliwe. Są mewy, kormorany, głuptaki, rybitwy, pelikany... i mnóstwo mnóstwo innego ptactwa. Mniejszego i większego tłocznie wypełniającego skały i skałki wysp. Ptaki są niemalże wszędzie, a tam gdzie ich nie ma da się poznać, że były. Po kolorze skały. Wyspy Ballestas nie mają bowiem koloru "kamykowego" jak to by się można spodziewać. Tysiące ptaków zaznaczyło je na biało-brunatno niezbyt przyjemnymi w zapachu (to jest ta gorsza strona wycieczki) odchodami. A skoro o odchodach mowa - ciekawostka: Do połowy XX wieku wyspy Ballestas były miejscem zbiorów naturalnego nawozu ptasiego - guano , który był wtedy głównym produktem eksportowym Peru i przynosił ogromne dochody (i tak to odchody przynosiły dochody;)).
Płynę tak z szeroko otwartymi ustami i oczami nie wiedząc za bardzo czy te drugie kierować bezpośrednio na zwierzęta czy też przystawiać do wiziera aparatu. Z tego niezdecydowania wyrywa mnie głos przewodnika:
- Poza latającym ptactwem morskim wyspy zamieszkują także pingwiny...
Aaaaaaaaaa!!!!! Będą pingwiny!!!!!!
-... pingwin Humbolta ma ok 70 cm wzrostu i występuje na wybrzeżu pacyficznym Peru i Chile...
Aaaaaaaaaaa!!!! Widzę pingwina!!!!!
Dalej Pana już nie słyszę. Całą uwagę skupiam na staraniach zrobienia zdjęcia, które oddałoby przekomiczne pingwinie człapanie i kiwanie się na boki. Super są pingwiny!
Ostatni przystanek przed powrotem na brzeg to focza plaża. W zatoczce ukryta jest niewielka plaża będąca przystanią dla lwów morskich. Jest ich mnóstwo, a wszystkie wyją wniebogłosy tworząc niesamowity muzyczny spektakl. Mam duże szczescie, bo mogę zaobserwować wiele foczych niemowląt, które przychodzą na świat właśnie o tej porze roku. Jak to z małymi zwierzętami bywa są prześliczne i przekomiczne. Co chwila jakiś mały łepek wynurza się koło burty. Przed nim wyjąc płynie duży łepek mamy. Oto odbywa się pierwsza szkoła pływania.
Niesamowite! Kto by pomyślał, że w pustynnym Peru przyjdzie mi napotkać foki czy pingwiny...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz