Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



środa, 27 stycznia 2010

Do Kolumbii wjechalam na motorze

Transport publiczny w Ameryce Poludniowej to temat na oddzielny obszerny wpis (obiecuje kiedys zamiescic:)). Teraz jednym slowem powiem tylko, ze jest PRZEDZIWNY! Przykladem tego moze byc motor, na ktorym to wlasnie wjechalam do Kolumbii.

Autobusy miedzymiastowe dojezdzaja tylko do centrum miasteczka przygranicznego w Wenezueli. Potem, aby dostac sie do granicy, ktora polozona jest gdzies w polu trzeba sie przesiasc w takie 

rozklekotane cos. Gdy cos nas wiezie, co chwila sie zatrzymuje. Pojawia sie to jakis policjant, to straz graniczna, to nie-wiadomo-kto i sprawdza paszporty. Zanim dotarlismy do wlasciwego okienka trezba bylo dokumenty wyciagac dobre dwanascie razy. Wszystko to oczywiscie w celu wykrycia najmniejszych spraw niepewnych ktore moznaby zatuszowac lapowka.

Przy okienku wlasciwym trzeba sie z grata wypakowac (z tego co mi wiadomo nie wolno samochodem wyjezdzac z Wenezueli, ani do niej wjezdzac) i dalej zbierac pieczatki i uiszczac wszelkie absurdalne oplaty (oplata za wyjechanie z kraju 55zl) na piechote. Jako, ze wciaz jestesmy w polu, a samochody tedy nie jezdza, majac juz wszystkie pieczatki, trzeba sie jakos dostac do kolumbijskiej cywilizacji ( do najblizszej miejscowosci 12km). Wyjscia sa trzy: taksowka – 8zl, autobus dalekobiezny do Santa Marta 45zl albo… TAXI-MOTOR. 3zl. Bez kasku, z ciezkim plecakiem na plecach zajmuje tylnie miejsce i jade do Kolumbii:D

A tu jeszcze garstka obrazkow przygranicznych:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz