Do miasteczka Los Nevados udalo mi sie dojechac dwa dni po tym, jak przyjechalam do Meridy. Zarzucilam na plecy plecak i powedrowalam ku gorom. Jeszcze przez pierwsza godzine mijalam pojedyncze, porozrzucane po stoku domki. Potem, przez najblizsze 24h bylam sama – tylko ja i gory. Wedrowanie, ktore tak lubie i zachwyty ogromem natury. Wieczorem obozuje nad rzeka, gotuje nad ogniskiem i w koncu opatulona w dwa spiwory ide spac.
Od rana znowu wedrowanie. Im dalej i wyzej tym trudniej, ale i widoki coraz piekniejsze. Robi sie coraz bardziej stromo, a na dodatek choroba wysokosciowa daje o sobie znac. Jeszcze piec krokow odpoczynek. Dam rade. Byle do zakretu! Glowa boli, trudniej sie oddycha. Tym sposobem – raczej sila woli niz miesni – docieram na przelecz Alto de la cruz na 4200 mnpm. Niby to nie tak wysoko. Mnie jednak zawsze rozrzedzone powietreze dawalo sie szybko we znaki.
Ide kawalek trawersem w strone najwyzszego szczytu Pico Bolivar (5007 mnpm). Moim marzeniem bylo na niego wejsc. Niestety pokazalo sie, ze bez rakow i czekana jest to nie mozliwe. Pozostaje mi wiec tylko ogladanie kolosa z daleka. Nastepnie cofam sie do stacji kolejki linowej. Gdyby dzialala, bylaby najdluzsza na swiecie kolejka tego typu (12,5 km). Wagoniki kursowaly niezmiennie przez ostatnie 50 lat, ale teraz, niestety, konieczna jest naprawa i cala maszyneria ruszy znow za ok 2 lata.
Na stacji spotykam w koncu jakis ludzi. Sa to pracownicy zajmujacy sie naprawa silnikow. Pracuja w trybie ¨osiem dni na gorze, osiem dni na dole¨, wiec podobnie jak ja spedzaja tutaj noc. W tym jednak sa ode mnie lepsi, ze maja lozka, ciepla wode i cieple kurtki i czapki przystosowane do zimna panujacego na tej wysokosci. Luksusami dziela sie jednak jak moga – zapraszaja na ciepla kolacje. W menu przepyszna lasagne prosto z pieca. Na sniadanie, po ciezkim noclegu, kawa i empanadas czyli smazone pierozki z serem. Nie ma co – przy takiej goscinnosci schudnac w Wenezueli bedzie trudno;)
Kreta droga dochodze do ponizszej stacji a potem z wolna zaczynam zanurzac w las az do momentu kiedy z trzech stron otacza mnie gesta dzungla, a kazdy postoj jest rownoznaczny z otoczeniem przez chmare wyglodnialych latajacych bestii wszelkich wielkosci i rodzajow. 2000 m wilgotnym lasem w dol i wieczorem jestem juz znow w cywilizacji.
Do domku nad rzeka mam jednak jeszcze kawalek. Zamiast maszerowac asfaltem postanawiam zlapac stopa. Nic prostrzego – zatrzymuje sie pierwszy przejezdzajacy pojazd... SKUTER;D Mozliwosc zlapania czegos takiego to jeden z niewatpliwych plusow ¨pojedynczosci¨.
Brudna i zmeczona docieram do domu. Zdecydowanie – kocham gory!
Od rana znowu wedrowanie. Im dalej i wyzej tym trudniej, ale i widoki coraz piekniejsze. Robi sie coraz bardziej stromo, a na dodatek choroba wysokosciowa daje o sobie znac. Jeszcze piec krokow odpoczynek. Dam rade. Byle do zakretu! Glowa boli, trudniej sie oddycha. Tym sposobem – raczej sila woli niz miesni – docieram na przelecz Alto de la cruz na 4200 mnpm. Niby to nie tak wysoko. Mnie jednak zawsze rozrzedzone powietreze dawalo sie szybko we znaki.
Ide kawalek trawersem w strone najwyzszego szczytu Pico Bolivar (5007 mnpm). Moim marzeniem bylo na niego wejsc. Niestety pokazalo sie, ze bez rakow i czekana jest to nie mozliwe. Pozostaje mi wiec tylko ogladanie kolosa z daleka. Nastepnie cofam sie do stacji kolejki linowej. Gdyby dzialala, bylaby najdluzsza na swiecie kolejka tego typu (12,5 km). Wagoniki kursowaly niezmiennie przez ostatnie 50 lat, ale teraz, niestety, konieczna jest naprawa i cala maszyneria ruszy znow za ok 2 lata.
Na stacji spotykam w koncu jakis ludzi. Sa to pracownicy zajmujacy sie naprawa silnikow. Pracuja w trybie ¨osiem dni na gorze, osiem dni na dole¨, wiec podobnie jak ja spedzaja tutaj noc. W tym jednak sa ode mnie lepsi, ze maja lozka, ciepla wode i cieple kurtki i czapki przystosowane do zimna panujacego na tej wysokosci. Luksusami dziela sie jednak jak moga – zapraszaja na ciepla kolacje. W menu przepyszna lasagne prosto z pieca. Na sniadanie, po ciezkim noclegu, kawa i empanadas czyli smazone pierozki z serem. Nie ma co – przy takiej goscinnosci schudnac w Wenezueli bedzie trudno;)
Kreta droga dochodze do ponizszej stacji a potem z wolna zaczynam zanurzac w las az do momentu kiedy z trzech stron otacza mnie gesta dzungla, a kazdy postoj jest rownoznaczny z otoczeniem przez chmare wyglodnialych latajacych bestii wszelkich wielkosci i rodzajow. 2000 m wilgotnym lasem w dol i wieczorem jestem juz znow w cywilizacji.
Do domku nad rzeka mam jednak jeszcze kawalek. Zamiast maszerowac asfaltem postanawiam zlapac stopa. Nic prostrzego – zatrzymuje sie pierwszy przejezdzajacy pojazd... SKUTER;D Mozliwosc zlapania czegos takiego to jeden z niewatpliwych plusow ¨pojedynczosci¨.
Brudna i zmeczona docieram do domu. Zdecydowanie – kocham gory!
Pieknie! Buziaki!
OdpowiedzUsuńAch, jak przyjemnie chociaż popatrzeć na zdjęcia...
OdpowiedzUsuńGodzinę temu zacząłem czytam Twojego bloga i właśnie skończyłem. Wszystkie posty bez przerwy. Bardzo fajnie się czyta i ogląda. Bardzo się cieszę, że jeszcze nie pojawiła się żadna rysa na Twym entuzjazmie. Od teraz będę na bieżąco śledził kolejne etapy podróży.
OdpowiedzUsuńBardzo serdeczne pozdrowienia,
Piotrek