Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



poniedziałek, 25 stycznia 2010

Dieta cud i zamieszki

Czyli co mnie probowalo o zatrzymac w Wenezueli.

Wrocilam z gor, wypoczelam i juz mialam zamiar wrzucac swoj maly swiat z powrotem do plecaka i jechac w strone Kolumbii gdy dopadlo mnie z nienacka jakies wstretne chorobsko. Albo to wirus grypy zaoladkowej albo jakis zmasowany atak lokalnych bakterii – jedno jest pewne: wysoka goraczka i wybryki jelit przykuly mnie do lozka i do toalety uniemozliwiajac jakiekolwiek wojaze w najblizszym czasie. Lezalam, spalam, robilam NIC. A ze nic-nie-robienie lezy w stanowczej opozycji do mojej natury, cierpialam bardzo.

Po kilku dniach, gdy poczulam sie na tyle dobrze ze bylam w stanie jako tako stawic czola swiatu, kupilam bilet na nocny autobus do przygranicznej miejscowosci. Wieczorem, juz spakowana, wrzucilam plecak do samochodu i pozwolilam panstwu Mendoza zawiezc sie a dworzec.

I tu wlasnie na drodze stanela mi kolejna przeszkoda – zamieszki. Merida jest miastem typowo studenckim, a studenci krzycza najglosniej. Zazwyczaj przeciwko Chavezowi. Powody byly trzy: prad, smieci i telewizja.

Z pradem to jest tak ze zazwyczaj go nie ma. Hugo Chavez narzucil racjonowanie energii elektrycznej jako lekarstwo na skutki suszy, ktora w ubieglym roku dotknela Wenezuele. Elektrownie wodne, sa w tym kraju glownym zrodlem energii elektrycznej wiec skoro wody brak to i pradu brak. Rzad zwala kryzys na susze, opozycja zwala na rzad – wielu twierdzi, ze za zaistniala sytuacje odpowiedzialne sa braki inwestycji w energetyce w ciagu ostatnich 11 lat. Czyja by to wina nie byla, koniecznosc czy nie, Chavez prad ucina. W Meridzie przerwy w dostawie potrafia byc trzy dziennie po dwie godziny kazda. Staja banki, fabryki, chlodnie, komputery, sygnalizacja uliczna, wszystko. Chaos. Godzin przerw sie nie podaje ze wzgledu na zlodzei, wiec nigdy nie wiadomo kiedy wszystko przestanie dzialac. Tylko niedziela jest pewna, ze pradu nie odetna. Powod? W niedziele zawsze przemawia Chavez.

Po drugie: smieci. Ze smieciami to do konca nie wiem jak jest. Wiem co widze. Widze ich tony na ulicach - nie tylko te rzucone od niechcenia, ale takze te domowe, powiazane w worki, wystawione na chodnik. Pietrza sie w ilosci niesamowitej zarowno w biednych dzielnicach slumsowych jak i w zabytkowym centrum miasta. Wszystko wskazuje na to, ze od bardzo dawna smieciarka zadna tedy nie przejechala.

W koncu telewizja. RCTV byla telewizja mocno antychavistyczna (jesli tak moge powiedziec). Juz kilka lat temu ze wzgledu na prezentowane poglady prezydent nie przedluzyl jej licencji jako telewizji krajowej, funkcjonowala ona jednak nadal jako telewizja satelitarna z oficjalna siedziba w USA. Tresci programowe pozostaly te same – wenezuelskie. Nowe, wprowadzone przez wladze przepisy nakladaja na wszystkie lokalne stacje obowiazek emitowania takich programow jak przemowienia prezydenta. RCTV sie do tego prawa nie zastosowala, na skutek czego musiala zostac zamknieta.

W Caracas zawrzalo. Tysiace Wenezuelczykow wyszlo na ulice protestowac: chcemy wolnosci slowa! To samo w Meridzie - miasteczku, w ktorym bylam. Zamkniecie telewizji stalo sie kolejnym powodem aby wybuchly protesty. Studenci wyszli na ulice domagajac sie pradu, wlasciwego funkcjonowania sluzb oczyszczania miasta i przywrocenia popularnego kanalu. W calym miescie plonely opony, samochody, slychac bylo strzaly.

Zeby dojechac na dworzec musielismy przedostac sie na drugi koniec miasta. Co chwila droge zagradzaly nam grupy protestujacych. Czasem za zakretem okazywalo sie ze droga jest zatarasowana, wszedzie gesty szary dym i plomienie. Trzeba bylo jak najszybciej zawracac. Nie powiem – byly momenty kiedy na chwile zapieralo ze strachu dech. Na dworzec dojechac sie w koncu udalo, ale jak sie okazalo zupelnie nie potrzebnie - autobusy i tak nie mialy jak wyjechac, a wiekszosc pasazerow jak dotrzec na miejsce. Wszystkie odjazdy zostaly odwolane.

Nazajutrz gazety donosily o dwoch zabitych studentach i kilkudziesieciu rannych zarowno ze strony polilicji jak i protestujacych. Ulice pelne byly spalonych wrakow samochodow i resztek opon. W najbardziej newralgicznych punktach miasta pojawily sie wozy pancerne i grupki przygotowanej na odpieranie atakow policji. Oznacza to, ze jeszcze sie nie skonczylo…

Ja jednak korzystajac z chwili spokoju wyjezdzam nocnym autobusem w strone Kolumbii. Opuszczam Wenezuele – kraj z przecudowna przyroda i niesamowicie przyjaznymi ludzmi, ale rowniez kraj, w ktorym niczym dziwnym nie sa strzaly na ulicy, w sklepach niczego nie ma, ceny sa zaporowe, a polityka wyglada jak wyglada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz