Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



piątek, 22 stycznia 2010

U panstwa Mendoza

Od kilku dni mieszkam w przepieknym domu polozonym w Andach. Dom nalezy do malzenswa bedacego juz na emeryturze - pani i pana Mendoza. Jak sie tu znalazlam? W sposob naturalny – autostopem. A bylo to tak...


Bylam bardzo mocno zla, gdy okazalo sie, ze w gory isc nie moge. Tyle tu jechalam, tyle sie nacieszylam. I wszystko ta durna samotnosc! Tak szlam i myslalam. Bylo mi bardzo zle. Na dodatek zmierzchalo sie, a ja nie mialam pojecia gdzie tu isc i szukac noclegu. Zatrzymalam pierwszy przejezdzajacy samochod. Cale szczescie nie pytali sie gdzie ide, bo ciezko byloby mi odpowiedziec - sama przeciez nie wiedzialam. Zaczeli za to zadawac standardowe pytania typu ¨skad jestes¨.
- Z Polski? Ja tu znam jedna polke. Zaraz cie tam zawieziemy!
- Tak? Swietnie. - bylo mi do prawdy wszystko jedno.

W uroczym domku polozonym nad rzeka na samym koncu wioski Mucuj Baja przywital nas Pablo Mendoza. Chwile pogadal z kierowca po czym zwrocil sie do mnie
- to mowisz po polsku, tak?
Skad pan Pablo zna polski? Jak sie okazalo, studiowal kiedys w Warszawie w ramach wymiany studenckiej. Tam poznal pania Grazyne (fizyczke!), ktora po jakims czasie rowniez stala sie Mendoza. Razem wyjechali do Wenezueli. Najpierw mieszkali w Caracas, pozniej, juz na emeryturze, przeniesli sie w to urocze miejsce, w ktorym teraz jestem ja.


Nie minelo 5 minut rozmowy jak zostalam zaproszona na noc. Gospodarze okazali sie byc niesamowitymi, przesympatycznymi, cieplymi i bardzo kochanymi ludzmi. Nie minelo wiele czasu jak otrzymalam przytulny pokoik, recznik, posciel i polecenie ¨czucia sie jak we wlasnym domu¨. Przy wspolnej kolacji opowiedzialam o problemie, ktory mnie spotkal, gdy probowalam pojsc w gory, co poskutkowalo to postawieniem na nogi co najmniej polowy Wenezueli. Obdzwonieni zostali wszyscy krewni, przyjaciele i znajomi, ktorzy mogli cokolwiek wiedziec lub znac kogos kto moglby ow ¨cokolwiek¨ wiedziec o tym, jak sie w gory bezpiecznie, samotnie i za darmo dostac.

Moral z calego tego dzwonienia byl taki, ze najlepiej bedzie jesli z Meridy wezme jeepa i pojade nim do wioski Los Nevados polozonej gleboko w gorach. Stamtad moge wyjsc na szlak bez zadnej kontroli, oplat czy liczenia ile mnie jest. Niestety, gdy okolo poludnia stawilismy sie w Meridzie na placu z ktorego odjezdzaja samochody, okazalo sie ze sie spoznilismy - dzis juz nic nie pojedzie. Musimy wrocic dnia nastepnego skoro swit.

Tym sposobem okazalo sie, ze zamiast jednej nocy w Mucuj Baja zabawie tu troche duzej. Tym bardziej, ze po powrocie z gor musze sie koniecznie zameldowac aby oddac mape, a potem moge zostac kilka dni zanim wyjade do Kolumbii. W glowie pani Grazyny zaczely rodzic sie kolejne pomysly w jakie piekne miejsca mozemy razem pojechac na wycieczke. Tym sposobem zadomowilam sie na dobre...

Czuje sie tu fantastycznie. Panstwo Mendoza sa tak kochani i pomocni, ze mam wrazenie jakby byli czescia mojej rodziny. A na dodatek ten dom! Piekny przestronny, urzadzony dokladnie tak jak ja bym chciala urzadzic kiedys swoj. Do tego ogromne okna wychodzace na ogrod dodajace przestrzeni. W ogrodzie drzewko pomaranczowe ugina sie od pomaranczy, dwa psy ganiaja sie wesolo, a wsrod przeroznych kolorowych kwiatow lataja kolibry. Kolibrow jak wrobli! Szumi rzeka, dookola, gdzie nie spojrzec gory. Pieeeeeeknie!

Spedzam tu przemily czas. Na rozmowach na tematy przerozne, przygotowujac posilki, jezdzac na wycieczki - to do Meridy, to w jakies urocze gorskie zakatki, piorac, czytajac, korzystajac z komputera.


Na dodatek pani Ana (ta co mi w autobusie pomogla) pisze maile, ze jak zejde z gor mam koniecznie zadzwonic to razem na jakas wycieczke pojedziemy. Do goracych zrodel na przyklad.

Nie wiem czy to ja mam to niesamowite szczescie czy to swiat jest tak dobry, pelen tak kochanych ludzi. Z calego serca wierze jednak, ze to wina swiata! Zachwycam sie tym co mam, co dostaje i co mnie spotyka. Zarowno ze strony Wenezuelskiej, ale takze w poczuciu jak wspanialych przyjaciol mam w Polsce! (i w Niemczech;) ) W mailach, smsach, przez komunikator. Zupelnie i zdecydowanie: nie jestem sama!

1 komentarz:

  1. Ania! Ten dom to istny raj! Co za błogość bije z tych zdjęć... Ja bym tam została na zawsze :)
    Ja myślę, że życzliwość odnajduje życzliwość, a otwarte serca zawsze na siebie trafiają :)

    OdpowiedzUsuń