Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



sobota, 16 stycznia 2010

Coro - wedrowka w czasie do epoki kolonialnej



Coro jest wpisane na swiatowa liste dziedzictwa UNESCO jako jedyne miasto kolonialne, w ktorym zachowala sie charakterystyczna dla Karaibow architektura laczaca styl hiszpanski i holenderski. Jednoczesnie jest jednym z najstarszych, bo zalozone zostalo w roku 1527.

W tym wlasnei przesympatycznym miasteczku zatrzymuje sie u Jorge  z  Couchsurfingu. Moj gospodarz mowi tyle po angielsku co ja po hiszpansku, wiec jest co najmniej zabawnie. Mimo tych drobnych jezykowych klopotow udaje nam sie calkiem dobrze porozumiec, i duzo przy tym nauczyc. Spacerujemy po waskich kolorowych uliczkach starego miasta, Jorge opowiada mi historie poszczegolnych budynkow, jedziemy na ogromne ruchome wydmy znajdujace sie w okolicy, a  wieczorami siedzimy w klimatycznych (stylizowanych na kolonialne) knajpkach popijajac zimne wenezuelskie piwko. 



2 komentarze:

  1. Takie Ciebie podglądanie to rozkosz. Tak bliskie, że brak mi tylko powiewu wiatru. I może by tak dookoła... Cieszę się razem z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  2. No no, tylko nie zasiedź mi się tam za długo na tej pustyni. Ja tu czekam na nowe fotki i relacje :)

    OdpowiedzUsuń