Jestem w mieście Ciudad Bolivar, położonym nad Orinoco. Jaka jest sławna rzeka? Powiedziałabym, że rzeka jak rzeka – taka szarobura, wisłowata z tą różnicą że dużo szersza. Za to miasteczko robi bardzo przyjemne wrażenie. W maleńkim centrum najważniejszym punktem jest plac Bolivar, od którego odchodzą kolorowe wąskie uliczki. Elewacja każdego domku ma inną barwę, inną barwę mają drzwi i okiennice. Róż, fiolet, pomarańcz, zieleń, granat, żółć, błękit. Wszystkie kolory szalenie intensywne, co razem, oświetlone słońcem, daje niesamowity pogodny efekt. Aż chce się sięgnąć po aparat...
Niestety ten jak nie działał tak nie działa i wygląda na to, że zacząć działać wcale nie zamierza. Urządzam więc całodzienne polowanie na jakiś przystępny cenowo sprzęcik. Miasto jest największe w regionie, więc zdaje się że nie powinno być problemu ze znalezieniem dużego sklepu z elektroniką i wybraniem czegoś dla siebie. Zderzenie z rzeczywistością jest okrutne. W jednym z dwóch w mieście „dużych” sklepów stoją trzy lodówki, dwie pralki, cztery żelazka, podobna ilość tosterów, suszarek i całej reszty. Jest oczywiście i gablotka z aparatami. Czterema… Co ciekawe ciężko zidentyfikować co to za aparaty, bo do każdego przyklejona jest duża plakietka z ceną (tylko ceną!), która zasłania markę i model. Jedyne co widać to kolor. Zaczepiam ekspedientkę. Pierwsza rzecz, której się dowiaduję to to, że tak w rzeczywistości mają tylko trzy modele aparatów, bo dwa z wystawy różnią się tylko kolorem. Poza tym dukając po hiszpańsku i machając rekami próbuję wyciągnąć od pani jakieś informacje na temat aparatów. Jedyne co potrafi o nich powiedzieć to marka i ile maja mega pikseli. Już dużo.
- A może model? Może mi pani podać model?
Nie może. Nie zna. Ale chętnie powtórzy ile maja pikseli.
- Czy mogłabym obejrzeć?
Nie mogę. Zakazane.
-Może pudełko? Pokaże mi pani pudełko?
Po 15 min na zapleczu zamiast pudełka wraca z instrukcją obsługi do jednego z nich. Już lepiej, bo dzięki temu znam przynajmniej model.
- Potrafi pani podać jakie mają parametry, funkcje?
- No… Zdjęcia robią
- Mnie interesują tryby, różne opcje, zoom, zasilanie, możliwość manualnego ustawiania, zakresy działania.
- No proszę Pani! – już była nieźle poirytowana - Nic poza zdjęciami one nie robią!
Wzięłam się i wyszłam.
Po przejściu kilku podobnych sklepików, kłótniach, tłumaczeniach, proszeniach i niejednokrotnym liczeniu do dziesięciu w celu uspokojenia udało mi się w końcu stworzyć niewielką listę modeli dostępnych w mieście. Wizyta w kafejce internetowej, żeby dowiedzieć się więcej o możliwościach aparatów i mogłam już iść zakupić mniejsze i najtańsze zło. Trzeba złu jednak przyznać że pierwsze kolorowe fotki Ciudad Bolivar całkiem całkiem wykonało. Jak poniżej
Myślę, że jeśli się ma tak fantastyczne rzeczy jako obiekty do fotografowania to nie potrzeba dobrego sprzętu - za pomocą każdego zrobisz niesamowite zdjęcia!
OdpowiedzUsuń