Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



środa, 23 grudnia 2009

St. Lucia – praktycznie

Czyli coś dla tych, co się tam wybierają.


UWAGA NA BILET POWROTNY!!!!
Żeby się dostać na St. Lucię trzeba okazać bilet powrotny. Co gorsza nie w okienku  paszportowym na wyspie, a w kraju, z którego się wylatuje. W zasadzie potrzebny jest tylko numer lotu i rezerwacji. Jeśli więc jedzie się na dłużej i nie wie skąd się będzie wracało to warto, to warto kupić drogi bilet powrotny z możliwością anulowania go lub też spróbować tak jak my – stworzyć fałszywy bilet samemu przeprowadzając procedurę zakupu na dowolnym serwisie lotniczym do stopnia, gdzie trzeba zapłacić i skopiować pojawiające się dane. Nie wiem jak będzie to działało we Frankfurcie, ale warto spróbować. Nam na podrobionym bilecie udało się przekroczyć dwie granice St Lucia/ Trynidad i Trynidad/Wenezuela.

BEZPIECZEŃSTWO
Ogólnie (poza Vieux Fort, gdzie czuliśmy się trochę nieswojo) jest bardzo bezpiecznie. Można spokojnie spać na plaży, chodzić po zmroku itd.
AUTOSTOP I STATKOSTOP
Autostop jest bezpieczny, łatwy w zatrzymaniu i przeważnie na pickupach, skąd można lepiej podziwiać widoki. Statkostop dla odmiany okazał się być bardzo trudny do złapania. Dobrze mieć jakieś doświadczenie w pływaniu na jachtach. Najlepszym miejscem do szukania okazji jest marina w  Rodney Bay lub Marigot Bay. Zdecydowanie nie ma  natomiast czego szukać w Vieux Fort.

CENY
(1XCD =1PLN)
 Jedzenie mniej więcej kosztuje tyle co w Polsce, lub trochę więcej. Tanie są banany (1XCD za pęk) i grejpfruty (0,75-1 XCD za dużą sztukę). Sprzedawcy raczej nie próbuj a zdzierać czy oszukiwać. Za nocleg w Soufriere zapłaciliśmy 80XCD za pokój dwuosobowy i to było najtaniej jak w tym miasteczku znaleźliśmy.

JEDZENIE
Z lokalnych potraw polecam spróbować typowe tylko dla St Lucii Green figs and salt fish czyli gotowane zielone banany z rybą oraz Roti – curry z ziemniakami i kurczakiem owinięte w coś w rodzaju naleśnika.

WARTO ZOBACZYĆ
Na pierwszym Miejscu zdecydowanie i nieodwołalnie Piton.  Gross Piton dla leniwych,  strachliwych i bogatych – tu zagwarantowanego mamy przewodnika i pewność że nie spadniemy. Petit Piton dla twardzieli – tu możemy przewodnika wynająć lub też, po dość długim opędzaniu się, nie wynajmować. I wtedy gwarancji nie mamy ani na to, że nie spadniemy, ani na to, że się nie zgubimy. Jedno co jest gwarantowane to  duża dawka adrenaliny. Przede wszystkim nie dajcie sobie wmówić, że bez przewodnika nie można albo nie da się wejść. Jeśli ma się dość dobrą kondycję to zdecydowanie można próbować na własną rękę. Szlak jest nieoznakowany i dość trudno go znaleźć. Zaczyna się ok. 30min marszu od mola w Soufriere. Trzeba iść drogą wzdłuż brzegu zmieniając ją na lepszą, asfaltową wiodącą pod górę, gdy na chwilę się z nią połączy.  Szlak zaczyna się ok. 100 metrów dalej na niewielkiej polance przed „Natural Springs”. Ścieżka jest bardzo stroma i kamienista, a w górnej jej części trzeba wspomagać się (lub wręcz wciągać) linami. Ścieżka nie ma odnóg, ale często trudo zauważyć którędy biegnie i  łatwo się zgubić, dlatego też trzeba się mieć cały czas na uwadze. Na szlaku nie ma żadnych źródeł dlatego trzeba wziąć zapasy wody. Cała wspinaczka zajmuje 3-5h w górę i niewiele mniej (ze względu na trudność) w dół.
                                                                                                                                                                                                         
Z wiosek i miasteczek podobały nam się szczególnie Canaries, Anse la Raye i Soufriere. Ewentualnie zatoczka Marigiot, ale tam trzeba zapłacić żeby cos zobaczyć, a jak się nie zapłaci to można sobie popatrzeć z góry – widok ładny.

Warto się przejść/przejechać po lesie deszczowym. Polecam wodospady w okolicy Anse la Raye. W miasteczku jadąc  w stronę stolicy trzeba odbić w prawo. Jest drogowskaz.

Polecam też dzikie plaże na wschodnim wybrzeżu. Bardzo wieje, ale wschód słońca niepowtarzalny.
  
NIE WARTO 
Castries (bo nic tam nie ma), Gros Islet (bo drogo, hotelowo i nic ciekawego),  Vieux Fort (nieprzyjemnie, nieciekawie, niebezpiecznie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz