Wydawałoby się, że wystarczy kupić bilet na samolot, wrzucić do plecaka kilka najpotrzebniejszych rzeczy, wyściskać bliskich i najbliższych, uzbroić się w odpowiednią dawkę odwagi i optymizmu i można ruszać. Niestety tak pięknie nie jest - od dwóch tygodni brutalnie i na własnej skórze doświadczam tysiąca małych rzeczy które trzeba zrobić zanim się wyjedzie: papierkowe sprawy na uczelni, pity, doktorat (żeby mieć gdzie i po co wracać), szczepionki, zakupy, szycie, pranie i naprawianie sprzętu, bieganie po aptekach w poszukiwaniu najpierw najtańszego Malarone ( tabletki na malarię o masakrycznej cenie za opakowanie 160zł, które starcza na 12 dni ochrony), później skutecznego repelentu na komary (ech trzeba było widzieć minę pań aptekarek - chyba nie często spotykają się z kimś, kto u progu zimy chce walczyć z komarami;P) w końcu przesiadywanie nad przewodnikami w Empiku i zbieranie informacji na temat miejsc, do których się jedzie. I jak tu jeszcze znaleźć czas na najważniejsze czyli 'nacieszanie' się ostatnimi chwilami z najbliższymi?
Tak właśnie doświadcza się MASAKRY (konkretnie JA doświadczam!). Kiedy czuje się że z dnia na dzień do wyjazdu coraz mniej czasu, a zostało jeszcze tyyyyyyyyle do załatwienia. Biegam więc, pakuję, szyję, piorę, załatwiam...
Pocieszenie jest takie, że te nerwy i chaos odbiję sobie już nie długo leżeniem pod palmami na karaibskiej plaży... Byle do soboty!:)
piątek, 11 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ania!!! Jesteś naszą bohaterką :) I będziemy z Tobą przez cały czas - pamiętaj o tym!
OdpowiedzUsuń