Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



czwartek, 13 maja 2010

Pępek świata *

Japończyk Toshihiro siedzi przy barze w japońskiej knajpie w centrum Cuzco. Uciekł z poukładanej do granic możliwości Japonii aby żyć w (do granic niemożliwości niepoukładanym !) Peru. Transformacja zdaje się niemożliwa. A jednak. Siedzi już tu ponad rok i ani myśli się ruszać. Wcześniej tak siedział na wyspach wielkanocnych, w Chile. Wszędzie dorabia jak może i widać dobrze mu z tym. Takie wybrał sobie życie pt "Gdzie ja tam mój dom" i wydaje się być z tym szczęśliwy.
- Myślisz o powrocie do Japonii?
-Jeszcze nie myślę. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że wrócę. Póki co dobrze mi tu gdzie żyję i tak jak żyję.

W powyższym barze pracuje jako kelner, a jak nie tu to dorabia jeszcze w szkole językowej ucząc Japońskiego. Absurdalne zdawałoby się zajęcie, bo kto chce się w Peru uczyć Japońskiego??? i po co? Nie zapominajmy jednak, że jesteśmy w Cuzco - wśród najróżniejszej maści turystów, podróżników i backpackerów najpopularniejszym mieście w całej południowej Ameryce. To wszystko dlatego, że nie sposób inaczej dotrzeć do Machu Picchu (uwaga uwaga! tam będziemy już w następnym odcinku) jak właśnie przez Cuzco. Japończyków więc jest tu od groma. Przeważnie niebiednych i nieskąpiących yenów na dobrego przewodnika. Przewodnicy (Ci lepsi i tym samym mogący pozwolić sobie na opłacenie nauki) ciągną tłumami do szkół językowych żeby zarabiać jeszcze więcej.

Bar był umówionym miejscem spotkania. Toshihiro jest bowiem moim nonwym CouchSurfingowym hostem. Wsiadamy razem do wypchanego do granic możliwości busika i jedziemy na przedmieścia. Pokoik jest malutki (materac, dwie polki, krzesło, stół, palnik do gotowania stoi na podłodze), z łazienka na zewnątrz dzieloną z sasiadami i tolaletą tamżesz do której żeby wejśc trzeba mieć umiejętność długiego wstrzymywania oddechu (inaczej można puścić pawia spowodu całej unoszacej sie tam gamy zapachow z ktorej kazdy z osobna juz przyprawialby o pawia, a co dopiero ich pelen bukiet). Japonskie standardy to to nie sa, ale nie narzekam - mam dach nad glowa na kilka najblizszych nocy. W zasadzie wychodzi na to, że mimo że teoretycznie dzielę pokój z Toshihiro, to w praktyce jakbym miała "własny pokój". Jest tak dlatego, że mój host-japonczyk okazuje się pracować dniami i nocami (to tu to tam dorabiajac na wszelkie możliwe sposoby) a w razie jakiejś wolnej chwili bawić się z przyjaciółmi których ma od groma.Tak wiec zazwyczaj jak przychodzę do pokoiku, Japończyka nie ma i jak z niego wychodzę też go nie ma. Jednak i ja nie często tu jestem. Tyle żeby zregenerować siły po całym dniu wędrowania kilkoma godzinami snu na rozłożonej na podłodze karimacie i moc z nowym zapałem zwiedzać Cuzco i okolice, które do prawdy zachwycają. 

Zwiedzam więc.

Miasto zaskakuje swą - nazwijmy to - "europejskością". Chodzi mi o to, że jeśliby ktoś cię z nienacka postawił w Cusco i powiedział "jestes w Europie" to pewnie byś uwierzył. (przynajmniej do momentu pierwszego zetknięcia z transportem publicznym...). Szczególnie jeśli podróżowałeś już po Peru miesiąc i znasz ten charakterystyczny "styl" budowlany pt wszystko wygląda jak niedokończone. Cusco zaskakuje, bo "wykończone jest do perfekcji. Ogromny plac w centrum starówki: Zadbana zieloność, klomby kwiatów, a wokół niego przepiękne.

Poza miastem są jeszcze okolice - niezliczone mniejsze i większe pozostałości po osadach inkaskich.  Takie porozrzucane po dolinie preludia do cudu świata - Machu Picchu.

Na tym zanurzaniu się w świecie Inków schodzą mi kolejne 3 dni...








*w języku keczua Cuzco oznacza pępek świata (twierdzi wikipedia)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz