Widziałam je już z okien autobusu jadąc do Boliwii. Teraz, wracając, postanawiam zobaczyć je bardziej "na żywo". Z busika, który zabrał mnie z granicy wytaczam się w położonym na wzgórzu miasteczku Pomata. Przyjemne uliczki, ogromny stary kościół i TEN widok. Jezioro mieni się w słońcu, rybacy wyciągają na brzeg sieci, w oddali zerkają bielą ośnieżone szczyty gór, a do tego niebo jest niebieskie wręcz podręcznikowo. Ani jednej chmurki. Drepczę drogą w dół, potem chwilę brzegiem jeziora. A gdy już kończą się siły, łapię stopa.
Absolutnie przesympatyczny Boliwijczyk (z mojego La Paz ukochanego) opowiada mi legendy dotyczące jeziora, o czarownicach i indiańskich rytuałach. Uśmiecham się do siebie jak wiele rozumiem z jego opowieści, mimo że mówi szybko nie przejmując się zupełnie tym, żem gringa. Ech... lubie takie stopy!
Lubie takie dni...
Lubie takie widoki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz