Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



piątek, 7 maja 2010

Jezioro Titikaka

Jezioro Titikaka. Najwyżej położone jezioro pływowe świata. Święte jezioro Inków.

Widziałam je już z okien autobusu jadąc do Boliwii. Teraz, wracając, postanawiam zobaczyć je bardziej "na żywo". Z busika, który zabrał mnie z granicy wytaczam się w położonym na wzgórzu miasteczku Pomata. Przyjemne uliczki, ogromny stary kościół i TEN widok. Jezioro mieni się w słońcu, rybacy wyciągają na brzeg sieci, w oddali zerkają bielą ośnieżone szczyty gór, a do tego niebo jest niebieskie wręcz podręcznikowo. Ani jednej chmurki. Drepczę drogą w dół, potem chwilę brzegiem jeziora. A gdy już kończą się siły, łapię stopa.


Absolutnie przesympatyczny Boliwijczyk (z mojego La Paz ukochanego) opowiada mi legendy dotyczące jeziora, o czarownicach i indiańskich rytuałach. Uśmiecham się do siebie jak wiele rozumiem z jego opowieści, mimo że mówi szybko nie przejmując się zupełnie tym, żem gringa. Ech... lubie takie stopy!
Lubie takie dni...
Lubie takie widoki...













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz