Długa, bo dzieli mnie od lotniska, z którego odlatuje Mój Samolot Do Domu, bagatela 2500 km. Google maps mówi, że to tylko 35h podróży. Ale google ma tylko opcje "samochodem" albo "pieszo" (501h;) ). Nie ma "autostop/busiki/co popadnie + dużo przygód" czyli mojego ULUBIONEGO "środka transportu". Zamiast 35h biorę więc zapas tygodnia na dotarcie do Guayaquil i 16 maja wsiadam w Cusco w pierwszy autobus w stronę Ekwadoru. Potem na przemian autostopy, autobusy, autostopy, busiki, marsz wzdłuż drogi, autostopy... Nazca, Ica, Lima, Chimbote, Trujillo, Chiclayo, Piura, odbicie do Catacaos (tu dłuższy przystanek w poszukiwaniu hamaków zakończony fiaskiem), Tumbes... Droga przepełniona dobrymi ludźmi, ostatnimi spojrzeniami na pustynną stronę Peru i rozważaniami podsumowawczymi.
W końcu wysiadam na dworcu autobusowym w Guayaquil, gdzie czeka już na mnie ostatni Couchsurfingowy host.
Okazało sie, że cała trasa zajęła mi 5 spokojnych dni. Z naciskiem na "spokojnych", bo właśnie o to chodziło - by na sam koniec nie gnać na złamanie karku, ale raczej kontynuować to łagodne poddanie się losowi i absolutny brak stresu o cokolwiek, tą zupełną opozycję europejskiego zabieganego życia, które - obawiam się - zaraz wrócę żyć. Minęło więc 5 dni z 7 - mam więc dwa dni na ostatnie w tej podróży zwiedzanie:)
piątek, 21 maja 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz