Wyruszyłam spełnić marzenie...

"Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej. " - R. Kapuściński
Ja... no cóż... trzeba przyznać, że na tą chorobę jestem właśnie chora. Zaczęłam podróżować jeszcze jako nastolatka. Powoli, z roku na rok autostopem odkrywałam Europę, później była Gruzja, Turcja, Maroko, Japonia. Z wyprawy na wyprawę coraz większy zachwyt światem, ludźmi, odmiennością kultur. Kiedy jeszcze ograniczały mnie czasowo studia wymarzyłam sobie, że gdy tylko je skończę wyruszę na długo w świat. Tak po prostu - bez większego celu, żeby poznawać, dotykać, smakować, zachwycać się odmiennością, a przede wszystkim budować siebie konfrontując swój świat ze światem napotkanym. Przekonałam się bowiem już nie raz, że wędrowanie po świecie to wspaniała okazja do wędrowania wgłąb siebie.
Wyruszam w zakątek świata, w który zawsze ciągnęło mnie najbardziej - do Ameryki Południowej. Podglądać życie Indian, zanurzyć się w dżungli, zobaczyć tukany, małpy i gigantyczne motyle, spłynąć Amazonką, zachwycić się ogromem Andów, odwiedzić zaginione miasta, posmakować lokalnych specjałów oraz rozmawiać z ludźmi, aby poznać ich świat, historię, kulturę, dowiedzieć się jak żyją.
Kiedy wrócę? Wrócę jak mi się znudzi, gdy poczuję, że marzenie spełnione, a bagaż doświadczeń wystarczająco wielki by bez wstydu przytaszczyć go do Polski. Wrócę, gdy przyjdzie na to czas. W planach mam pół roku wędrowania. Jak będzie w rzeczywistości pokaże los.



piątek, 21 maja 2010

Długa droga na lotnisko.

Długa, bo dzieli mnie od lotniska, z którego odlatuje Mój Samolot Do Domu, bagatela 2500 km. Google maps mówi, że to tylko 35h podróży. Ale google ma tylko opcje "samochodem" albo "pieszo" (501h;) ). Nie ma "autostop/busiki/co popadnie + dużo przygód" czyli mojego ULUBIONEGO  "środka transportu".  Zamiast 35h biorę więc zapas tygodnia na dotarcie do Guayaquil i 16 maja wsiadam w Cusco w pierwszy autobus w stronę Ekwadoru. Potem na przemian autostopy, autobusy, autostopy, busiki, marsz wzdłuż drogi, autostopy... Nazca, Ica, Lima, Chimbote, Trujillo, Chiclayo, Piura, odbicie do Catacaos (tu dłuższy przystanek w poszukiwaniu hamaków zakończony fiaskiem), Tumbes... Droga przepełniona dobrymi ludźmi, ostatnimi spojrzeniami na pustynną stronę Peru i rozważaniami podsumowawczymi.

W końcu wysiadam na dworcu autobusowym w Guayaquil, gdzie czeka już na mnie ostatni Couchsurfingowy host.

Okazało sie, że cała trasa zajęła mi 5 spokojnych dni. Z naciskiem na "spokojnych", bo właśnie o to chodziło - by na sam koniec nie gnać na złamanie karku, ale raczej kontynuować to łagodne poddanie się losowi i absolutny brak stresu o cokolwiek, tą zupełną opozycję europejskiego zabieganego życia, które - obawiam się - zaraz wrócę żyć. Minęło więc 5 dni z 7 - mam więc dwa dni na ostatnie w tej podróży zwiedzanie:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz