Srodek nocy. Wysiadamy z pickupa na koncu piaszczystej drogi. My: trzy chicas polacas i straznicy-przewodnicy Vicente i Florencio. Wkrotce samochod znika w mroku i zostajemy sami. Przez ta ciemnosc, i oddalenie od wszelkich oznak cywilizacji doswiadczenie dzungli jest niesamowicie silne. Dzwieki zwierzat na tle zupelnej ciszy, miliony gwiazd w zupelnej czerni... Znowu Amazonia! Znowu magia!
Gdy w dzungli konczy sie droga na jej miejsce pojawia sie zazwyczaj rzeka. My nie plyniemy daleko. W chybotliwym czulnie przedostajemy sie tylko na drugi brzeg. Tu blotnista sciezka prowadzi w gore, a potem zakosami to tu to tam przeradzajac w koncu w wieksza droge. Idac mijamy z poczatku pojedyncze chatki indianskie. To osada plemienia Cofan. Potem zakrecamy z drogi w las i po chwili w nim bladzenia docieramy do chatki we wiosce najwazniejszej - chatki szamana.
Jest bardzo pozno i indianski kaplan juz odpoczywa w hamaku. Mimo naglego najscia wita sie jednak z nami serdecznie. Okazuje sie, ze jest przyjacielem Vicenta i Florencja wiec i my jestesmy jego przyjaciolmi. Zaprasza nas do siebie w goscine.
Jak wyglada szaman wyrwany ze snu? W domowym stroju (jakas taka niby-sukienka) calkiem ludzko i nie wiele wskazuje na jego zwiazki z duchami. Mimo wszystko czujemy jednak wobec niego pewien respekt. Nie mowiac juz o ciekawosci, zaskoczeniu i radosci, ze mozemy sie tu znalezc.
Budza nas wstrzasy podlogi i tupot. Cala zgraja bosych i umorusanych indianskich dzieci bawi sie wokol namiotow ciekawsko nam przygladajac. Z trudem udaje nam sie odlepic od karimat (w takim goracu bardzo latwo sie przylepic!) i wyczolgac z moskitier. Juz czeka na nas sniadanie. Lyzka, siedzac na podlodze zajadamy po misce ryzu z platanem i gotowana ryba.
Gdy dzien wstaje na dobre czas wyruszyc w las. Pakujemy najpotrzebniejsze rzeczy, zarzucamy tobolki na plecy i obieramy kurs w gestwine. Prowadza nas chlopaki oraz syn szamana Abel, ktory mimo swych 12 lat okazuje sie znac dzungle duzo lepiej niz parkowi straznicy. Gdy gubimy sciezke, wskazuje nam droge, w kilka sekund wspina sie na drzewo i po chwili wraca z nareczem owocow, co chwile pokazuje nam cos ciekawego, tlumaczy co to, skad sie wzielo. Kolorowe kwiaty, dziwne rosliny, wielka mrowke kongo, ktorej ugryzienie boli jak ukaszenie skorpiona, pozostalosci po pancerniku, ktorego pozarl tigrillo (taki tygrys miniaturowy), jakies zwierzatko przebiegajace w oddali, kolorowego motyla. Schyla sie i sposrod suchych lisci wyciaga przepiekna blekitna skorupke jajka. Z tego jajka co dopiero wyklul sie jakis egzotyczny ptak. Cuda! Wedrujemy tak, skaczemy przez zwalone pnie, przedzieramy przez krzaki, a wokol nas wszytko sie niesamowicie gestwi, placze i zieleni.Czujemy sie male. Miniaturowe wobec przyrody, ktora przybiera tutaj niespotykane rozmiary.
owoce, ktore daje dzungla
Gdy wracamy szaman krzata sie przy ognisku. W wielkim kotle miesza bulgoczacy pomaranczowo-brunatny napar. To yage czyli indianskie wino duszy. Rytualny magiczny napoj spozywany przez szamanow w celach leczniczych. By leczyc cialo i dusze, dotrzec do sedna, wysluchac duchy dyktujace gdzie w nas, w naszym zyciu siedzi zlo i jak sie go pozbyc. Indianie wierza, ze yage uzdrawia i daje madrosc. Wywar gotuje sie caly dzien. Z godziny na godzine napoj gestnieje i w koncu z poczatkowych pieciu litrow zostaja tylko trzy male kubeczki. Po jednym dla kazdej z nas.
Zapada zmrok, dogasa ognisko, siedzimy w kregu. Zaczyna sie rytulal. Szaman nuci monotonna melodie i potrzasa zwiazanymi w peki suchymi liscmi, ktorych szelest wraz z piesnia zaklina napoj. W czarce z lupiny jakiegos tropikalnego orzecha dostajemy kazda swoja porcje. Najpierw gorzki, bardzo nieprzyjemny smak, potem powoli zmienia sie swiat. Rzeczywistosc zostaje, jest doswiadczalna i osiagalna. Pojawiaja sie jednak na jej tle cos nowego. Dzwieki, kolory i ksztalty spoza niej. Wszystko staje sie intensywniejsze. Mysli biegna szybciej, uciekaja. Cos jakby tuz przed zasnieciem, kiedy to puszcza sie wodze wyobrazni i gdy czlowiek na takim mysleniu sie przylapie, nie potrafi sobie przypomniec mysli poprzedniej. Ksztalty drzew, ogniki w ognisku zaczynaja przybierac rozne formy. Czasem dobre czasem zle. Ja jednak mam kontrole. Wszystko co zle moge przeksztalcic w dobre, zmieniac, modelowac. Caly czas czujac co jest moim swiatem, a co szamanska wizja oceniam cala ta nierzeczywistosc. Intensywniejszymi niz zwykle myslami stwierdzam "phi, ja bez jage tez takie rzeczy potrafie, takie same i jeszcze wieksze i piekniejsze tez".
Mysle rzeczy zwykle, te co mysle zawsze. Zapadam sie w refleksje takie, ktore dopadaja mnie w tym moim podrozowaniu czesto. A przez to, ze mysli biegna szybciej moge przemyslec wiecej. Splatam fakty, wyciagalam wnioski. Caly szereg wnioskow. Dwa najwazniejsze? Pierwszy jest taki, ze ten udawany nierealny swiat wcale nie jest lepszy od mojego, prawdziwego. Drugi taki, ze jestem silna - moge panowac nad swoim swiatem, nad soba, przezwyciezac siebie i kontrolowac. I nie chodzi tylko o jakies szamanskie wizje. Chodzi o slabosci codzienne. Jestem silna jestem wojownikiem, moge zmieniac swiat i siebie mowi yage.
Wstalam rano, spojrzalam na lezace kolo mnie dziewczyny. To co one przezyly i gdzie zaprowadzil je indianski napar bylo zupelnie inne. Inne przynioslo wnioski i moraly. Gdy zaczynamy dzielic sie przezyciami okazuje sie jednak, ze kazda z nas doswiadczyla jakiejs madrosci i cos zrozumiala. Wspolnie stwierdzamy, ze mozliwosc wkroczenia w swiat indianskich rytulalow byl dla nas bardzo silnym i waznym doswiadczeniem. Zarowno ze wzgledow kulturowych - moglysmy zobaczyc indianskie obrzadki i na wlasnej skorze przezyc to czego doswiadczaja szamani, jak i ze wzgledow, nazwijmy to, osobistych - jestesmy bogatsze o pewne moraly. Jeden wspolny wniosek, ktory wysnuwamy jest taki, ze ten rzeczywisty swiat jest piekny i dobry i cieszymy sie, ze wlasnie w nim zyjemy. Na zaden inny nie chcemy go zamienic. A samego doswiadczenia yage, mimo ze bylo wazne i duze, nie chcemy powtarzac. Na cale zycie niech wystarczy nam to.
Chwiejnym czulnem przeplywamy na drugi brzeg. Potem dlugo idziemy pusta droga. Jest dosc wczesnie, wiec poranne zwierzeta jeszcze nie zdazyly schowac sie przed upalem w gestwinie. Otaczajacy nas las jest bardziej ruchliwy i krzykliwy niz wczoraj w ciagu dnia. Co rusz cos przebiega, przelatuje, skrzeczy na galezi lub szelesci wsrod suchych lisci. Cyrk kolorow, dzwiekow i ksztaltow. Nie mozemy wyjsc z podziwu jakie piekne i dziwne rzeczy potrafia byc na swiecie. A z tego wszytkiego w podziw najwiekszy, ktory wyrywa z nas jednoczesne glosne "lal", wprawia nas pewien tukan. Przez chwile mozemy obserwowac go siedzacego na galezi, potem sploszony przelatuje tuz nad naszymi glowami. Tak jak to sobie zawsze marzylam siedzac nad magisterka w pazdziernikowym deszczowym Gdansku: nad droga, po ktorej ide przelatuje tukan w tym swoim niesamowitym tukanim ksztalcie, z wielkim dziobem i jakby przymalym do niego tlowiem.
Zdecydowanie to jest ten dobry swiat!
wlasnymi recami zrobione zdjecie tukana :D
Ciekawe z czego robią te swoje dragi
OdpowiedzUsuń